30.04.2009

pociąg

pociąg -
pożądanie podążania

kolejka na poczcie jest długa i bez sensu. okienko a, be czy ce? przy każdym z zielonych guzików jest opis, z którego nie rozumiem ani słowa. nauczyłam się na małpę, że be. do be kolejka jest najdłuższa, a pani z okienka lubi znikać na długie minuty za pancernymi drzwiami, nie wiadomo po co. na bileciku wyplutym przez automat próbuję pisać haiku.

- Co jest w tym liście? - pyta kobieta skulona jak gołąb przy parapecie, podając awizo.
- A kim pani jest?
- Chcę wiedzieć, kto go wysłał.
- A ja chcę wiedzieć, kim pani jest.
Gołębica prostuje się, przesuwa różowe żylaste palce po poręczy torebki.
- Proszę pani, adresat nie żyje. Jestem jego żoną.
- To jest list z banku.
- Chce pani zobaczyć akt zgonu?
- Nie potrzebuję go widzieć. Wystarczy, że...
- Nie chcę. Niech mi dadzą święty spokój. Niech pani to odeśle, niech napisze, że adresat nie żyje, i tyle.
- Proponuję, żeby go pani otworzyła. Ale nie chce go pani nawet obejrzeć? może tam jest coś ważnego?

na wyświetlaczu zaczyna migać mój numer, 645. tyle osób od rana. spostrzegam - napisałam to haiku. pomyślałam z przerażeniem, że mogą ode mnie zażądać okazania biletu. powiem, że mi wypadł. mimo to bezradnie miądlę go w rękach. pani z okienka waży, mierzy i liczy.

po wejściu w bramę, którą chodzę na skróty, spotykam znów Gołębicę - stoi na środku podwórka i patrzy gdzieś wzwyż, ponad siebie. nie rusza się. nie uśmiecha. patrzę tam, gdzie ona. niczego tam nie ma. drzewo na wprost okien.

wysiadam z kolejki, czekam. wysiada. umówiliśmy się na tym peronie, o tej porze, jadąc z dwóch przeciwnych kierunków. pod nosem nucę "i nic nie wiedzieć o tem". śmieszne.

Wymieniamy się okładkami, grzbietami i treścią - pośrodku peronu, pomiędzy ludźmi, w samo południe. kilka metrów nad nami żar zdziera z przechodniów ubrania - ten bezwstyd jakoś nas usprawiedliwia. napisałam haiku - mówię - na poczcie.

potem w żarze nie czuć zapachu drzew, trzeba wkładać nos w jaśmin i zaciągać się sproszkowanym słońcem. idziemy naznaczeni, unosząc lekko podbródki.

w pociągu - dziurawej kołysce - czerwona forma znów modeluje mi kręgosłup. dobrze, że został mi jeszcze ten moralny. chociaż marny z niego pożytek, jeśli trzeba będzie leżeć.

w czerwonej kolebce obok - tłumek mężczyzn mówi o ruchaniu. ale bym sobie poruchał, a jak z nią się rucha, kiedy ruchałeś, rechoczą. jeden pan jest w mundurze. dwóch kolejnych co chwilę przechyla butelki. po chwili spostrzegam, że jest z nimi także kobieta. w białym swetrze, uśmiechnięta. gruchocze. pan w mundurze - gruchocze.

*

- grałaś?
- nie, nie grałam. nie gram od dziesięciu miesięcy.
piłeś?

*

gdzieś w dole, pod nasypem, w czarnej dziurze nocy trawniki liżą się czerwonymi językami. czarny dym swobodnie wchodzi do przedziału jak młoda kobieta na bajecznie wysokich szpilkach - pachnie aż po krawędź przyzwoitości. pomyślałam nagle...

albo nie, jeszcze nie teraz.

26.04.2009

baudelaire i kabanosy. wiosną w twarz

wysokie napięcie rzekotu żab
zatrzymuje akcję
serca stają na krawędzi nieba
prawdziwego i nieba-fałsz
o ćwierć tonu niżej
pod dźwiękiem

wuzetkę atramentu
daj mi
srebrną stalówką księżyca

to się nazywa
restytucja krążeniowo-oddechowa
trocheotobia (wulgarniej)

wezwiesz pomoc

przyjadą białe kitle
z kitli kieszeni
wysuną żmije z sykiem
czarny otwarty ze zdziwienia dzióbek

i uszczypną mnie nocą w łopatki
oddychać nie oddychać
oddychać
nie oddychać
niech się pan w końcu zdecyduje


konieczne bańki

zapiszą Ci na fragmencie bandaża

od rozpalonego ognia
podchodził będziesz do mnie na palcach stóp
a w palcach dłoni
przyniesiesz mi szczyptę piekielnego słońca
i posypiesz kręgosłup
jak cynamonem

dla niepoznaki zaśpiewasz piosenkę
o tej, która nie zważa na chłopców
zabierzesz wszystkie lusterka z królestwa
żebym nie patrzyła
na wielkie tłuste piegi w kształcie malin

bo tak się kończy
jeśli tego nie wiesz, chłopcze
puszczanie baniek zrodzonych z płomienia

18.04.2009

wysoka częstotkliwość




szklany poranek. karmię ryby okruchami nadgniłej przestrzeni.

wejście lub wyjście kolejnego mężczyzny powoduje przeciąg. za skowytem otwieranych drzwi balkonowych wlewa się jak z wiadra przy czyszczeniu podłogi zielony, lepki niepokój. wciągam nogi na łóżko. z kserówki traktatu filozoficznego szybko sklecam łódki. puszczone swobodnie płyną z powrotem za próg mieszkania, gdzie wita je fanfara pierzastego szczebiotu. Wiwat Królowa Celulozy!

W moich butach na obcasach, kupionych na takie właśnie okazje, podchodzę do okna i odsłaniam firankę. Świergot wzmaga się niecierpliwie. Na szyldzie sąsiedniego sklepu z tanią biżuterią i nakryciami głowy dostrzegam źródło dźwięku: dwa naczupurzone pompony szarości. To wróbel podaje wróblicy miłość tylnymi drzwiami, od zaplecza, od kuchni.

Pan Bóg wyganiając nas z raju odebrał nam ten dźwięk za karę:


żeby już zawsze sąsiadki zamykały z trzaskiem okno na naszą miłość,
choć otwierają je szeroko - na ptasią.

1.04.2009

pryma aprylis

dźwięk, do którego się wraca

na pięciokrotnych wijach kabli
zawieszam klucz
madames et monsieurs:

madame et monsieur!

dwa krzyżyki obok klucza
narzucają
dźwięk, do którego się wraca
do którego trzeba
bo inaczej
nie
de

spotkał mnie dzisiaj czarodziej
w walizce na kółkach miał schowane lalki
rozpoznałam to po stukocie kółek o bruk
iik iik ii
tak stukają kółka wiozące lalki
trochę na trzy

(a w tle za szorstkim garniturem z wełny
wieża zegarowa iska spomiędzy chmur
miarowe, obcasowe guziki w sam raz
na oczy bezczelnym kukłom)

czy robisz im drewniane brzuchy?
pytam patrząc łakomie na kółka

drewniane trzewia
czarodziej obrusza się
kiedy one muszą być głaskane po brzuchach,
żeby w ogóle mogły przemówić

(a w tle za szorstkim garniturem z wełny
na wieży siada czarny strzęp mojej sukienki
bo musisz wiedzieć gdy oddam partyturę
że czarna była sukienka, a pantofle czerwone)

spotkał mnie dzisiaj czarodziej
taka dominanta
bo słońce stało w zenicie
nad wieżą ze strzępem
a może wcale nie

może były chmury
i czarodziej został w domu
a ja w czerwonych kaloszach
a ty patrzyłeś z góry
na pięciokrotne wije kabli
na krzyżyki
na klucz
vis-a-fis

jesteś jak dźwięk
do którego się wraca

czasem
o tercję za późno