21.08.2011

jak zobaczyć boga

Koniec sierpnia. Beton o ósmej rano nie zdążył się jeszcze nagrzać, czuję każdą kość. Od ganku w stronę furtki biegnie ścieżka, wzdłuż której zasiane są, zdaje się, że z rozmysłem, rzędami, kwiaty różnej wysokości i koloru. Stąd, skąd się w nie wpatruję, tworzą wielobarwną, pastelową plamę wielkości mojej dłoni. Przez jakiś czas wpatrywałam się poza nie, ale ich długie, wychudzone cienie i pokruszone światłem kolory ściągają uwagę. Mogłabym tę plamę sfotografować, myślę, upijając łyk niemal wystygłej kawy, ale nie mam nic na pierwszy plan. Kotka, która grzeje mi nerki.

Dziwna jest - z dwóch młodsza, dziksza, nie do głaskania. Jej matka sypiała ze mną, gdy jeszcze nie byłam tu gościem, ona - nigdy nie dawała się dotknąć. Teraz, ilekroć siadam na schodkach, przychodzi i się ociera, przymykając oczy; przymykam oczy.

Na tę myśl kotka powoluśku oddala się ode mnie w stronę plamy kwiatów; zła, zła kompozycja, bo z tej perspektywy nawet nie widać, że to kot, światło za ostre do takiego jasnego futra, a kadr musiałby być pionowy. Kotka więc siada. Jeszcze odrobinę głowa w bok, myślę, a kotka obraca się bardzo wolno, wysuwa w moją stronę biodro, podnosi wysoko nogę. Gdy tylko ma się zacząć myć, coś odwraca jej uwagę w przeciwnym kierunku, jej ciało tworzy w ten sposób puchaty trójkąt. 

Jest kompozycja idealna. Może niestety, ale zamiast aparatu mam w dłoni kubek, więc nikt oprócz mnie nie zobaczy tej trójkątnej kotki na tle doskonale wielobarwnej rabatki kwiatów. Spogląda na mnie, zastygła w tej pozie, więc i ja przestaję się ruszać - biało ubrana kobieta z parującą jeszcze nieco kawą na żółto brązowej plamie domu, rzucająca długi cień. Nikt nas poza nami nie zobaczy.

Wracam do pokoju, otwieram na oścież drzwi balkonu. Ostatnio trzymałam je zamknięte, bo koty znów przyniosły mi w prezencie zdechłego szczura i nie chciałabym go znaleźć w środku. Ale jeśli zdechłe szczury są tym, co przynoszą koty, pora otworzyć drzwi.