1.10.2013

nabierasz powietrza

Błękit. Ciężar, gęstość błękitu. Wystarczy chwila nieuwagi i nic nie wiesz - gdzie góra, gdzie dół, gdzie było, gdzie jest, czy będzie. Normalna sprawa - nabrać powietrza. A nie da się.

To nawet nie jest prawdziwy basen, tylko jakiś żart, zresztą - wszyscy się śmieją dookoła, pewnie właśnie z tego. Wstawaj, niunia, mówią, stojący na jakimś nagle odległym i wciąż jeszcze oddalającym się brzegu, ręce trzymają oparte na biodrach, o ile właśnie nie plaskają nimi o pociemniałe od słońca uda, stabilne, pewne jak drzewa. Był ciężar, nie ma ciężaru. Nie było gruntu, jest. Powoli schnie płonąca z przerażenia skóra na policzkach, włosy przylepione do pleców zaczynają ziębić kręgosłup, szczypią oczy. Wstać i podejść do brzegu. Podejść do brzegu.

Normalna sprawa - nabrać powietrza. A nie da się. Podpatruję innych. W rzadkich momentach odwagi, gdy kogoś już dobrze poznam i wiem, że tego pytania nie oceni, nie wyśmieje, zapytam. Testuję potem te cudze sposoby. Normalna sprawa - nabierasz powietrza, potem wypuszczasz i powoli się zanurzasz, wydychając. Ale co potem? No, potem wypływasz... normalnie!

Nabieram powietrza, wypuszczam i powoli zanurzam się pod wodę, wydychając. Ciężar błękitu. Dotąd wiem.

Przychodzi zupełnie znikąd, czasem wystarczy kilka godzin ciszy, czasem przeciwnie - radosna, krzepiąca rozmowa. Zachwycający widok z dachu wysokiego bloku. Koniec melodii na septymie. Lustrzany chodnik po deszczu. Trzeba zjechać na lewy pas. Powiedzieć komuś coś, czego nigdy nikomu nie powinno się mówić. Albo powiedzieć, że nic się nie chce mówić. To wystarczy.

Wtedy błękit, najwidoczniej przyczajony od tamtego pierwszego basenu w którymś zapomnianym pęcherzyku, rozlewa się zimnym strumieniem, głowa, ramiona, kolana, palce, kolana, palce. Zanim spłynie do stóp, już dawno jest w przełyku - stalowa obręcz. Normalna sprawa - nabierasz powietrza, a nie da się.

I ja widzę ten brzeg - żeby nie było! Wiem, że jest płytko, że to nawet nie jest basen, tylko jakiś żart, zresztą - wszyscy na tym brzegu śmieją się, przecież słyszę, oparci na nogach pewnych jak drzewa, i wiem o tych nogach, wiem o tym brzegu. A nie da się.

Brak komentarzy: